Budučy chłopcam, chadziŭ ja ŭ škołu Musonija, jaki vučyŭ nas, što sutnasć ščascia ŭ tym, kab chacieć taho, čaho bahi chočuć — značycca, ad našaje voli zaležyć. Na maju ž dumku, josć inšaje — daražejšaje j bolšaje, — jakoje nie zaležyć ad voli, bo jaho tolki kachannie dać moža. Šukajuć taho ščascia cami bahi, dyk i ja, o Lihija, što nie kaštavaŭ dahetul kachannia, jdučy ŭ ichnija slady, šukaju takža taje, katoraja b schacieła mnie dać ščascie… Umoŭk — tolki plusk vady, u jakuju mały Aŭł kidaŭ kamieńčyki, strašačy rybu, narušaŭ cišyniu. Pa chvili Vinić znoŭ pačaŭ hutaryć jašče cišejšym i miakčejšym hołasam.
— Chiba ž znaješ Viespasyjanavaha syna Tytusa? Kažuć, ledź ad chłapčaniaci padniaŭsia, jak pakachaŭ Biereniku tak, što tuha amal nie vyssała z jaho žyccia… Tak i ja b umieŭ pakachać, o Lihija!.. Bahaccie, słava, ułada — pusty dym! Marnota! Bahaty znajdzie bahatšaha za siabie, słaŭny — słaŭniejšaha, mahutny — mahutniejšaha… Ale ci sam cezar, ci katory boh nat moža mieć bolšuju roskaš abo ščasliviejšym być, čym prosty smiarotnik, jaki pryciskaje da svajich hrudziej inšyja hrudki abo całuje kachanyja hubki… Dyk kachannie raŭniaje nas z bahami — o Lihija!..
A jana słuchała niespakojna i zdziŭlena tak, jak by słuchała tonaŭ hreckaje flejty ci cytry. Časami zdavałasia joj, što Vinić piaje niejkuju piesniu dziŭnuju, što sočycca joj u vušy, zapalaje ŭ joj kroŭ, dy adnačasna prajmaje młosnasć i niejkaja niaŭciamnaja radasć.
Zdavałasia joj taksama, jon havoryć toje, što ŭžo było ŭ joj pieradom, a čaho nie ŭmieła ŭciamić. Čuła, jak jon niešta ŭ joj razbudžaje, što dahetul dramała, i jak u henaj chvilinie jmhlisty son mianiajecca ŭ štoś vyrazniejšaje, bolš miłaje j pryhožaje.
Tym časam sonca pierakaciłasia daŭno za Tybr i zavisła nizka nad Janikulskim uzhorjem. Na spakojnyja cyprysy padała čyrvonaje sviatło — i ŭsio pavietra było im pierasyčana. Lihija padniała svaje błakitnyja, jak by razbudžanyja z snu, vočy na Vinicija, i ciapier, u viačernim vodblisku nachileny nad joju z prośbaju ŭ razjiskranych vačach, pakazaŭsia joj pryhažejšy za ŭsich ludziej, za ŭsich hreckich i rymskich bahoŭ, jakich statuji spatykała na frantonach sviatyń. A jon abniaŭ lahońka palcami jejnuju ručańku vyšej kostački j pytaje: — Niaŭžo ty nie ŭhadała, Lihija, čamu ja heta kažu tabie?..
— Nie! — adšapnuła tak cicha, što Vinić ledź dačuŭ.
Ale nie pavieryŭ joj i, pryciahajučy štoraz macniej jejnuju ruku, byŭ by pryciahnuŭ jaje až da serca, bjučaha ad žady by mołat — i byŭ by prosta vykazaŭ joj haračyja słovy, kab nie pakazaŭsia na sciežcy niespadziavana stary Aŭł, jaki, padyjšoŭšy, skazaŭ: — Sonca zachodzić, scieražeciesia viačerniaha choładu i nie žartujcie z Libitynaj… — Nie, — adkazaŭ Vinić, — ja nie apranuŭ dahetul tohi j nie adčuŭ choładu.
— A voś užo tolki paŭkruha z-za hor vyhladaje, — adkazaŭ stary vajak. — Heta nie sałodki klimat Sicyliji, dzie viečarami narod zbirajecca na rynkach choram razvitacca z zachodziačym Febam.
I, zabyŭšy, što pierad chvilinaj sam pierascierahaŭ ad Libityny, pačaŭ raskazvać ab Sicyliji, dzie mieŭ vialikuju haspadarku, jakuju nadta lubiŭ. Uspomniŭ taksama, što nie raz prychodziła jamu na dumku pieraniascisia ŭ Sicyliju i tam spakojna dažyć da smierci. Davoli zimovaj bieli tamu, chto maje ŭžo bieły hołaŭ. Jašče pakul liscie z drevaŭ nie paabsypałasia i nad horadam zyčliva ŭsmichajecca čystaje nieba, ale jak pažoŭknie vinahrad, jak spadzie snieh u horach Albanskich, a bahi pašluć sciudziony vichar z Kampaniji, tady chto viedaje, ci z cełym domam nie pieraniasiecca ŭ svaju cichuju sialanskuju siadzibu.
— Mieŭ by achvotu razvitacca z Rymam, Płaŭcie? — spytaŭ ustryvožany Vinić.
— Achvotu hetuju daŭno ŭžo maju, — adkazaŭ Aŭł, — tam bo spakajniej dy biespiačniej.
I davaj vychvalać svaje sady, žyviołu, dom, schavany ŭ zieleni, i pryhorki, abrosłyja kmienam i čabarom, nad jakimi zvinić pčaliny roj. Ale Vinić nie zvažaŭ na hetyja vychvalanni — i, majučy na dumcy toje, što moža razłučycca z Lihijaj, pahladaŭ u bok Piatronija, jak by ad jaho adzinaha čakaŭ ratunku.
Piatroni tym časam, siedziačy pry Pamponiji, lubavaŭsia krajavidam zachodziačaha sonca, parku j stajačych pry sažałcy ludziej. Biełaja adzieža ichniaja na ciomnaj plamie mirtaŭ sviaciła zołatam ad viačerniaha blasku. Na niebie pačała zajmacca viačerniaja zarnica purpuraju, fijaletam dy pieralivacca pažohaj.
Niebaschił vysoka stanaviŭsia lilijovy. Ciomnyja cyprysy stalisia šče ciamniejšymi, a ŭ ludziej, na drevach dy ŭ cełym parku zapanavaŭ viačerni supakoj.